Can I live?
Can I make money motherfucker? (Yeah)
Is that alright wit'chu? (No doubt)
Can I travel? (Word, Skull and Bones)
Can I have a nice motherfuckin car? (Hell yeah)
Thank you (KnowhatI'msayin)
Is that alright wit'chu? (No doubt)
Can I travel? (Word, Skull and Bones)
Can I have a nice motherfuckin car? (Hell yeah)
Thank you (KnowhatI'msayin)
Sunday, July 24, 2016
(100) Pobudka
Dźwięk budzika. Ze snu wyrywa huk spadających pocisków artyleryjskich. Szybki ruch ręką wyłączający go żeby nie robił więcej hałasu. Padające odłamki muru, tynku - kurwa musiało być z 5 metrów obok. Otwarcie oczu i szybkie wstanie z łóżka. Powolne wyczołgiwanie się przy budzącym się polu walki - terkoczące ckmy, świszące kule i wszędzie pierdolone odpryski po seriach na ściany. Zapalenie lampki na szafce nocnej. I do tego widno jak w samo południe na Saharze bo każdy chyba odpierdolił swoje race.Wzięcie z komody przygotowanych ciuchów na dzisiejszy dzień - z szuflady podpisanej poniedziałek. A dziś mieli mnie zluzować, tyły i przepustka. Wszystko ułożone i posegregowane. Tak jakby jeszcze nikt z tego nie korzystał. Próbuję dołączyć do radosnej strzelaniny - fuck, karabin zacięty. Pierdolony pył. Szybki marsz do łazienki. Załatwienie porannych czynności fizjologicznych, przeciągnięcie się, wskoczenie do prysznica. Wybuch granatu w pobliżu. Dostałem jakimś mięsem po twarzy. Zimna woda zmywająca resztki snu. Wycierając się oceniając w lustrze zarost - "do zgolenia", "przystrzyżenia" czy "nie wart zachodu" ? Dziś mamy więcej czasu bo ostatnia opcja nie jest zła. Szybki bieg do nawołującego kaprala. Nic nie słyszę po wybuchu.Wizyta w sypialni zostawiając pidżamę a zgarniając telefon, zegarek, portfel, klucze. Dociera do mnie -"granatami" - kurwa mam tylko dwa, gdzie przydziałowy 3? Dobrze że kieszenie są wytrzymałe. Zgaszenie światła i po omacku droga do kuchni. Wybuch daje nam czas potrzebny do doskoczenia do kolejnego budynku. Czajnik - z przefiltrowaną wodą czekającą na ten moment od wczoraj. I nagle wszystko cichnie. Tosty - obowiązkowo 2, nastawione na mocne zbrązowienie. Rozglądamy się - 2 trupy - ale już nie do rozpoznania choć na pewno ich znałem. Hmm. Nowy tydzień to zaczniemy z patelnią, jajkiem i boczkiem. Kubek. Kawa. Mleko. Łyżeczka. Powoli znów zaczyna się strzelanina. Każdy sprawdza stan sprzętu i zdaje raport starszemu. Okno, piętro, mi przypadają drzwi. O trzeba kupić cukier bo jeszcze na 2 dni tylko starczy. Posuwają się coraz bliżej. Strzał. Padają. Ale chyba dalej suną. Masło do tostów. Rykoszet obok. Nóż. Kurwa z budynku obok. Talerz. Chyba piętro. A co tam zaszalejemy i dziś jajecznica na boczku z sosem BBQ. Poleciał granat a macie skurwysyny. Widelec. 3 wyleciało z okien i balkonu. Kalorie spalimy na siłce. Jeden się czołga - strzał- już nie. Na stole gazeta - strona tytułowa z dużym zdjęciem eksplodującego samolotu i wielkim nagłówkiem "Nowe zagrożenia terrorystyczne". Helikopter. Nawet nie otwieram. To nasz. Zjedzone, pozmywać. Kawaleria. Wziąść lunch z lodówki, termos z kawą. Kapral podaje mi 2 magazynki. Aktówka - rzut okiem wszystko jest, bo po co się wracać. Pokazuje że idziemy na rozeznać sytuację. Zawiązać buty. Reszta nas kryje- okno... Marynarka, poprawić krawat. ...mam nadzieję że piętro też. Wychodzimy. Wychodzimy. Przekręcając klucz słyszę z klatki schodowej głos koleżanki córki sąsiada- "Jakie ciacho..." a gdy tylko odwracam głowę śmiech obu i odgłos szybkiego zbiegania w dół. Bieg od ściany do ściany, krótkie serie w każdy domniemany ruch po stronie wroga. Rytuał. Rytuał. Winda, wymuszony uśmiech i "dzień dobry" do dużo starszej sąsiadki. Pierwszy wróg - trup. Kurwa toż to dzieciak. Jak zawsze dręczy rozmową o psie sąsiada. Potulnie kiwam głową nerwowo wlepiając się w wyświetlacz pięter. Kolejni. Nieżywi. Nawet nie ma ani jednego do którego by się krzyknęło "po chuj tu lazłeś parchu". Parter wysiada. Ulga. Kapral daje znać styka. Jeszcze zjazd do podziemnego parkingu. Podjeżdża jeep, kapral do szofera - lądowisko. Podchodząc do auta sprawdzam czas z przyzwyczajenia - 3 minuty za szybko. Ląduje evac, "Dziś cię luzują?" Kiwam głową. Akurat spokojnie ustawi się playlistę z komy. Dostaje kopertę. "To do mojej żony" .No to autopilot i do pracy. Wchodzę do luku - to do bazy.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment