Can I live?

Can I make money motherfucker? (Yeah)
Is that alright wit'chu? (No doubt)
Can I travel? (Word, Skull and Bones)
Can I have a nice motherfuckin car? (Hell yeah)
Thank you (KnowhatI'msayin)

Książka : "Pobudka"

[ta strona jest kompilacją chronologiczną wszystkich moich wpisów, które razem stanowią moja próbę napisania książki]

1.Pobudka

Dźwięk budzika. Ze snu wyrywa huk spadających pocisków artyleryjskich. Szybki ruch ręką wyłączający go żeby nie robił więcej hałasu.  Padające odłamki muru, tynku - kurwa musiało być z 5 metrów obok. Otwarcie oczu i szybkie wstanie z łóżka. Powolne wyczołgiwanie się przy budzącym się polu walki - terkoczące ckmy, świszące kule i wszędzie pierdolone odpryski po seriach na ściany. Zapalenie lampki na szafce nocnej.  I do tego widno jak w samo południe na Saharze bo każdy chyba odpierdolił swoje race.Wzięcie z komody przygotowanych ciuchów na dzisiejszy dzień - z szuflady podpisanej poniedziałek. A dziś mieli mnie zluzować, tyły i przepustka. Wszystko ułożone i posegregowane. Tak jakby jeszcze nikt z tego nie korzystał. Próbuję dołączyć do radosnej strzelaniny - fuck, karabin zacięty. Pierdolony pył. Szybki marsz do łazienki. Załatwienie porannych czynności fizjologicznych, przeciągnięcie się, wskoczenie do prysznica. Wybuch granatu w pobliżu. Dostałem jakimś mięsem po twarzy. Zimna woda zmywająca resztki snu. Wycierając się oceniając w lustrze zarost - "do zgolenia", "przystrzyżenia" czy "nie wart zachodu" ? Dziś mamy więcej czasu bo ostatnia opcja nie jest zła. Szybki bieg do nawołującego kaprala. Nic nie słyszę po wybuchu.Wizyta w sypialni zostawiając pidżamę a zgarniając telefon, zegarek, portfel, klucze. Dociera do mnie -"granatami" - kurwa mam tylko dwa, gdzie przydziałowy 3? Dobrze że kieszenie są wytrzymałe. Zgaszenie światła i po omacku droga do kuchni. Wybuch daje nam czas potrzebny do doskoczenia do kolejnego budynku. Czajnik - z przefiltrowaną wodą czekającą na ten moment od wczoraj. I nagle wszystko cichnie. Tosty - obowiązkowo 2, nastawione na mocne zbrązowienie. Rozglądamy się - 2 trupy - ale już nie do rozpoznania choć na pewno ich znałem. Hmm. Nowy tydzień, to zaczniemy z patelnią, jajkiem i boczkiem. Kubek. Kawa. Mleko. Łyżeczka. Powoli znów zaczyna się strzelanina. Każdy sprawdza stan sprzętu i zdaje raport starszemu. Okno, piętro a mi przypadają drzwi. O, trzeba kupić cukier, bo jeszcze na 2 dni tylko wystarczy. Posuwają się coraz bliżej. Strzał. Padają. Ale chyba dalej suną. Masło do tostów. Rykoszet obok. Nóż. Kurwa z budynku obok. Talerz. Chyba piętro. A co tam zaszalejemy i dziś jajecznica na boczku z sosem BBQ. Poleciał granat a macie skurwysyny. Widelec. 3 wyleciało z okien i balkonu. Kalorie spalimy na siłce. Jeden się czołga, strzał- już nie. Na stole gazeta - strona tytułowa z dużym zdjęciem eksplodującego samolotu i wielkim nagłówkiem "Nowe zagrożenia terrorystyczne". Helikopter. Nawet nie otwieram. To nasz. Zjedzone, pozmywać. Kawaleria. Wziąść lunch z lodówki, termos z kawą. Kapral podaje mi 2 magazynki. Aktówka. Rzut okiem wszystko jest, bo po co się wracać. Pokazuje, że idziemy na rozeznanie sytuacji. Zawiązać buty. Reszta nas kryje - okno... Marynarka, poprawić krawat. ...mam nadzieję że piętro też. Wychodzimy. Wychodzimy. Przekręcając klucz słyszę z klatki schodowej głos koleżanki córki sąsiada - "Jakie ciacho...", a gdy tylko odwracam głowę, śmiech obu i odgłos szybkiego zbiegania w dół. Bieg od ściany do ściany, krótkie serie w każdy domniemany ruch po stronie wroga. Rytuał. Rytuał. Winda, wymuszony uśmiech i "dzień dobry" do dużo starszej sąsiadki. Pierwszy wróg - trup. Kurwa toż to dzieciak. Jak zawsze dręczy rozmową o psie sąsiada. Potulnie kiwam głową nerwowo wlepiając się w wyświetlacz pięter. Kolejni. Nieżywi. Nawet nie ma ani jednego, do którego, można by krzyknąć "po chuj tu lazłeś parchu". Parter wysiada. Ulga. Kapral daje znać, ze już styka. Jeszcze zjazd do podziemnego parkingu. Podjeżdża jeep, kapral do szofera: "lądowisko". Podchodząc do auta sprawdzam czas z przyzwyczajenia - o 3 minuty za szybko. Ląduje evac, "Dziś cię luzują?" Kiwam głową. Akurat spokojnie ustawi się playlistę z komy. Dostaje kopertę. "To do mojej żony" .No to autopilot i do pracy. Wchodzę do luku - to do bazy.


2.BAZA

Lądujemy. Zebrać graty i do baraku. Okrzyki powitań, ale jak tu się temu dziwić skoro cześć z nich zaraz wyrusza, inni w kolejnych dniach, a nasz powrót daje im nadzieję że oni też wrócą. Jedna wielka rodzinna. Jak nią nie być jeśli od tych co Cię otaczają zależy Twoje życie? Docieram do baraku.
- Gdzie Martin?
Nagle wszystkie oczy zwrócone w moim kierunku.
- Też miał wrócić dziś?
Udaje głupka. Myślałem o tym całą drogę co powiem chłopakom i nic lepszego mi nie przyszło do głowy. Cisza.
- Pieprzone parchy.
Adam łapie mnie za chabety.
- Pomściłeś?
- Trzech na pewno.
Puszcza. Nie wstając z łóżka odzywa się "Terminator".
- Tylko?
Rzucając graty na pryczę i nawet nie patrząc w jego stronę odpowiadam:
-Powiedziałem na pewno. Nie liczę możliwych. Zresztą nie jestem koronerem. Wieczorem będzie raport.
-Kłamstwa.
Zgarniam przybory i do pryszniców. Chwila. Wyciągam z kieszeni zgnieciony list kaprala.
-Ma ktoś jeszcze coś? Idę na posta.
Wychodząc zbieram 3 inne listy. Gdy nadaje je do namiotu wchodzi kapitan. "Spocznij" z marszu, daje list. Wychodząc zwraca na mnie uwagę.
-Dziś wróciłeś? Mówiłem spocznij. Chodźmy.
Zdziwienie w całym poście. A najbardziej ja.
-Szeregowy Clark prawda?
Moje oczy robią się jak podstawki pod piwo. Skąd mnie zna? Z 2-tysięcznego personelu?
-Dziś wasza przepustka. Mam prywatną sprawę. Jak się ogarniecie zapraszam do mojej kwatery.  Przed obiadem.
Zbaraniałem.

***

Kwatera - biurko, kapitan za, na ścianie za nim mapa regionu, 2 fotele przed. Na jednym cywil. Nie cywil. Wygląda na cywila ale to maska. Na biurku burbon, cygara. Kapitan podaje wszystkim szklaneczki i cygara. Odmawiam.
-To prywatne spotkanie.
-Nie palę kapitanie.
Cywil nawet na mnie nie spojrzał. "To rozkaz" jego pierwsze słowa odkąd wszedłem. I to jeszcze tonem oznajmującym. Zanim zdążyłem zareagować...
-Baczność. Zapalić cygaro. To rozkaz szeregowy.
Machinalnie wykonałem rozkaz kapitana. Trening. Wyszkolenie. Zacząłem kasłać. Cywil cały czas spoglądał na mnie. Oczami bez wyrazu. Jakby wlepiał je tępo w telewizor a tam przeskakiwały kanały. Cokolwiek by nie leciało nawet by powieka nie drgnęła. Bajka dla dzieci, porno, film przyrodniczy, tortury. "Wystarczy". Znów ten lekceważąco-oświadczający ton.
-Spocznij. Jeśli nie palicie to możecie wyrzucić cygaro szeregowy.
Gdy odkręcał się miał zgryz jakby mu kazano gówno połknąć.
Rzuciłem je w popielniczkę.
Cywil się rozgadał. Ale do kapitana, mnie już nawet nie dostrzegał.
- Wykonuje rozkazy. 3 w kompanii pod względem celności. Niezłe wyniki sprawnościowe.  - I nagle uśmiech - Małe zapotrzebowanie na wodę? Nie sikacie szeregowy?
-Wypacam wodę na ćwiczeniach, panie...?
- Będzie jeszcze czas na prezentację. Najwyższe IQ w kompanii, osobowość introwertyczna a jednocześnie maskotka kompanii. Wysoki wskaźnik psychotyczny. - Spojrzenie na mnie, zdziwienie?
- Jeszcze żadnego kolegi we śnie nie zabiłem.
- Widzę, że poczucie humoru też. Biorę go, jest idealny do moich potrzeb.
Patrzę się na kapitana. Z głośnym westchnieniem wyciągnął jakiś papier z szuflady. Przepustka. Podsunął popielniczkę. Odpalił.
- Wasza przepustka została anulowana szeregowy. Przygotujcie się do akcji. Za 15 minut w pełnym rynsztunku na lądowisku. Gdy będą się pytać czego to zmiana rozkazów wykonujecie robotę ochroniarza dla dziennikarza. Oficjalnie podlegacie jego rozkazom. 10-krotnie większy żołd.
- Zostaniemy przedstawieni?
-Mów mi Cywil.
Wiedziałem jest agentem CIA.
- Nie pracuje dla CIA.
Kurwa powiedźcie mi że czyta w myślach. Na jego twarzy pojawił się mały grymas uśmieszku jakby usłyszał dobry żart. Poczułem się jakby to co wiem o świecie nie miało żadnego znaczenia i mijało się z prawdą. Stałem sparaliżowany, cały spocony jak w febrze.
-Już tylko 13 minut szeregowy.
Kurwa.

3. WINDA

Wyłączam silnik. Przeciągam się przed wyjściem. Po zamknięciu auta z przyzwyczajenia sprawdzam czas. Jedna minuta za wcześnie, czyli korki zjadły 2 minuty z zapasu jaki miałem wyjeżdżając spod domu. Szybko maszeruję do windy. Wyciągając kartę magnetyczną kiwam głową na dzień dobry do ochroniarza. Przed windą już grupka osób. Wchodzę ostatni i ustawiam się przy przyciskach. Z tyłu stażyści, potem sekretarki, asystentki, a przód to ci wyżsi. Pensją a nie wzrostem. Parter, gdzie mimo tłoku kilka dodatkowych osób wchodzi jeszcze do windy. W tym nowa stażystka, gdyż nigdy wcześniej jej nie widziałem. Długie blond włosy, niebieskie duże oczy, uśmiechnięte pełne usta. Dobrany strój, elegancki ale nie wieczorowy, podkreślający krągłości ale zakrywający wszystko. Poza łydkami. Długie zgrabne nogi. Bez obcasów. I zapach. Kwiaty. Nie pytajcie się jakie bo jedyne co powiem to że ładne. Jak palec wodzący za nos. Aż trzeba się skupić aby patrzeć się w sufit a nie w nią. A jeszcze ustawiła się naprzeciw mnie. Aż kark zesztywniał od wewnętrznej walki, aby się nie odkręcić za jej dłonią by spojrzeć, który przycisk naciska. Od stażystów z tyłu doleciało do moich uszu tylko: "...jak Reksio. Hau." I śmiech. Aż spuściłem wzrok w podłogę z wstydu, że takich tłuczków co traktują płeć przeciwną jak schabowy nazywa się mężczyznami. Odczuwam tylko jej reakcję. Jakby prychnięcie kotki, wydychane powietrze ogrzewające moją szyję, głowa odkręcająca się tyłem do nich, ukazując mi cały profil. Piękny. Kształtne ucho z dopasowanym kolczykiem, linia policzka a na szyi delikatny łańcuszek z zapewne medalikiem lub krzyżykiem schowanym na zakrytym dekolcie, zarys noska i cudna rzeźba warg. Delikatny makijaż podkreślający naturalność a nie sztuczna tapeta. I ten zapach wwiercający się przez nozdrza prosto do najskrytszych zakamarków w mózgu, gdzie schowane są nasze bazowe instynkty. Szarpnięcie windą. Dla nieprzyzwyczajonych zaskakujące tak, że czasem tracą równowagę. Jęk zaskoczenia z jej ust, jedna dłoń amortyzuje wstrząs na ścianie windy, druga na mojej ręce, a jej ciało wbija się w mój tors za pomocą dwóch idealnych... Aż szczęki drętwieją by nie wypuścić z siebie pomruku rozkoszy. Ludzie wychodzą niemal zagłuszając jej szept "Przepraszam". Odpowiadam cicho "Nie ma za co". Uśmiecha się gdy spotykają się nasze spojrzenia, pojawia się delikatny róż na policzkach i w niemal dziecięcej niewinności zaczyna przygryzać swoja wargę. Mimo wolnego miejsca w windzie nie odsuwa się dalej. Pada pytanie: "Które?" . Szybko odpowiadam zerkając na licznik piętr: "Kolejne". Na jej twarzy pojawia się pełny szczery uśmiech: "To jak ja". Bawi się zamkiem w torebce. Wychodzimy. A zawartość jej torebki ląduje na podłodze korytarza. "Jak jestem głupia niezdara" choć po twarzy widzę że mało brakuje do rzucania mięchem. Jako jedyny schylam się i pomagam zebrać to wszystko - tak chyba najlepiej opisać zawartość kobiecej torebki. Każdy inny śpieszy się do swoich obowiązków. Uspokajam ją słowami: "Nie martw się, zdarza się nawet najlepszym. Zwłaszcza zestresowanym pierwszym dniem pracy".  Przerywa zbieranie i patrząc się na mnie zaskoczonymi oczami mówi: "Aż tak to widać?". Śmiejąc się odpowiadam: "Gdybyś tu pracowała wcześniej pamiętałbym. Takich jak Ty się nie zapomina. Zapewne spotkamy się w socjalnym, może nawet dzisiaj." Odbierając ostatnią rzecz z moich rąk szepcze: "Dziękuję" i szybko wstając całuje mnie znienacka w policzek, odkręca się i szybko odbiega. Zostawiając z ukrytymi ale też i jawnymi spojrzeniami innych, przesyconych zazdrością, złością... Podróż windą trwa z postojami na piętrach 3 minuty. Mija jak z bata strzelił. A ta wydawała się mi wiecznością. Niebiańską wiecznością.

4. POWIETRZE I WODA


Monotonny hałas wirników zagłuszyłby sensowna rozmowę. Bynajmniej "Cywil" nie udawał, że nie widzi potrzeby jakiejkolwiek wymiany informacji. Poza nami w luku były tylko 2 pełne "body bags". Wymiana ciał z wrogiem? Uśpieni jeńcy na wymianę? Nagle ciszę przerwał pilot:
- Linia brzegowa.
- Kontynuuj według kursu. - Odpowiedział mój towarzysz. Szturchnął mnie i gestem ręki pokazał abym podszedł do jednego worka. Sam przykucnął obok drugiego. Rozpiął swój. Trup. Zmasakrowany. U mnie to samo. Co rzuciło się mi w oczy byli podobnej postury do nas. W identycznych, gdyby nie zniszczonych, strojach. "Cywil" wyciągnął swój portfel, nieśmiertelnik, jakieś zdjęcie i poupychał to w kieszeniach swojego trupa. Nie odrywając wzroku od tego co robił powiedział:
- Wszystkie osobiste rzeczy zostaw w przebierańcu.
- Badania DNA czy dentystyczne wykaże że to nie...
Spojrzał się na mnie:
- Jeśli chcesz wyjść z tego w jednym kawałku wykonuj rozkazy bez pytania i zbędnego myślenia. Twoje dane zostały podmienione z denatem. Oficjalnie więc już nie żyjesz. Chyba nie chcesz aby wersja nieoficjalna pokrywała się z oficjalną?
Poczułem się jak pacynka. W spektaklu którego nazwy nawet nie znałem.
Wyciągnęliśmy trupy, zostawiliśmy im naszą broń. Weszliśmy do worków.
-Skaczemy. Masz 5 sekund albo nie będzie co z Ciebie zbierać.
Skoczył. Ja tuż za nim. Kątem oka zobaczyłem rakietę. Żar wybuchu na plecach i ogłuszający huk eksplozji. Dezorientujące zderzenie z taflą wody. Idę na dno. Łapią mnie jakieś dłonie. Ciągnął. Znikąd pojawia się maska tlenowa. Smugi światła z małych latarek. Nurkowie. Gestykulują by płynąc z nimi. Wydaje mi się że dostrzegłem symbol Navy Seal. 3 eskortuje mnie. Wydaje mi się że dostrzegam 3 inne grupy. Batyskaf. Pokazują abym się chwycił. Dostrzegam "Cywila". Chwyta się płozy batyskafu jak ja. Nurkowie odpływają. W innym kierunku niż nas batyskaf. Schodzimy głębiej. Gdy zacząłem się martwić, że zdrętwiałe ręce odmówią współpracy i puszczę batyskaf, moim oczom ukazuje się zarys okrętu podwodnego. "Cywil" gestami daje znak abym podążał za nim. Śluza. Po odpompowaniu wody mówię mu:
- Zabiłeś pilota.
-To był szpieg wroga. - Otwierają się drzwi do okrętu, staje w nich marynarz. - A jeszcze raz powiesz coś nie pytany każę Ci obciąć język. On nie jest mi potrzebny do wypełnienia misji.- Jego oczy pełne pogardy. Jakbym próbował zgrywać inteligenta a nie rozumiał że 2+2 to 4.

5. BIURKO


Zabrałem dłonie z oczu. Włożyłem z powrotem okulary na nos. Przesunąłem trochę podkładkę z myszką, jednocześnie lewą ręką chwytając kubek z kawą. Proporcjonalnie połowa rozpuszczalnej i połowa mleka doprawione porządną dawką 2 łyżeczek cukru. Porządny łyk zaprawiony donośnym siorbnięciem. Niech dookoła wiedzą, że już jestem. Dogorywają rozmowy, coraz wyraźniej słychać kliknięcia myszek i stukot biegających palców po klawiaturach. Zadziwiające, że te poranne zmiany zgrywają się z moim zaznaczeniem obecności. Jakby brak team lidera pozwalał na obijanie się. Otwieram szufladę, wyciągam stertę papierów. Układam swój zestaw do pracy: 3 kolory podkreślacza, 2 kolory długopisów oraz ołówek. Taki tradycyjny nie automatyczny. Tak jestem staroświecki. Ale ten kontakt z czymś fizycznym przy pracy trzyma mnie przy zmysłach w tym zdominowanym przez technologię świecie. Odpalam edytor, otwieram notatki, biorę długopis i samoprzylepną karteczkę...
- Przepraszam.
Odkręcam się i podnoszę wzrok. Stażystka. Najmłodsza stażem w zespole a nie wiekiem.
-Tak? - pytam bo jedyny powód dlaczego tak wcześnie mi przeszkadza to tylko potrzeba szybszego skończenia dnia pracy albo urlop...
-Widzisz mam syna w wieku szkolnym a ... - mówiąc to jedną ręką ciągnie w dół centralny punkt dekoltu, jakby podkreślając swoje atuty, gdyby nie druga ręka która zaciska się na nadgarstku pierwszej jakby chciała ją powstrzymać...dobrze że jeszcze tą drugą nie porusza rytmicznie w górę i w dół bo jeszcze można byłoby mieć skojarzenia.
-Do rzeczy. Musisz wcześniej dziś skończyć?
Zaprzestała zabawy ręką, choć nie zmieniła jej położenia.
-Jutro. - Dźwięki zamieniające się w szept. Chwila milczenia i pojawiające się zakłopotanie na jej twarzy.
-Chwilkę. - Odkręcam się do monitora, odpalam listę obecności, listę przydzielonych zadań z terminami wykonania. - Nazywasz się? - choć mój wzrok dawno wyśledził potrzebne mi informacje, daje jej szansę na dostrzeżenie tego co widzę ja.
-Janina Kowalska.
-Trochę nieobecności. I zadanie które wykonujesz musi być skończone na pojutrze. Skończysz dziś? Tak bezbłędnie? - z niemal ironią o to pytam bo niemal każdy projekt po niej trzeba poprawiać. Cisza zatkało ją.
-Tak. - Takie ciche że aż bijące niedowierzaniem w to co się mówi.
-Słuchaj. Odpowiem Ci po lunchu. Teraz wracaj do pracy. Zobaczymy na jakim etapie będziesz i zdecydujemy. - Odchodzi. Kręcąc swoimi czterema literami, niestety dość nieumiejętnie. Krótsza spódnica, obcasy i był przecież większy dekolt niż zazwyczaj. Jakoś ta szkoła brzmi zbyt mało przekonująco.
-Cześć nie wstawaj. - Menadżer. Bez słowa przekazuje raport za wczoraj. -Słyszałeś jest jakaś nowa stażystka w księgowości. Podobno niezła laska, ale już dorwała kogoś bo widziano jak się liże z kimś. - Wyrażam znak zapytania za pomocą mojej twarzy. - Z kimś z piętra, widziano ich jak z windy wysiadają razem...
Nie wytrzymałem parsknąłem śmiechem. Teraz jego twarz stanowiła jeden wielki znak zapytania.
-A żadnej historyjki, że bzykała się z kimś w windzie to nie ma?
-Ty?
-Ja. Dorośnij i nie wierz plotkom. Pocałunek w policzek za bycie dżentelmenem ma daleką drogę do lizania.
Zaczął kręcić głową z niedowierzaniem.
-Jak Ty to robisz?
-Co?
-Że kręcą się obok Ciebie kobiety?
-Nie wiem. Nic. Może co najwyżej wyczuwają że nie jestem ciotą co czuje się mężczyzna dopiero jak ma pizdę na chuju.
Cisza. Musiało to dotrzeć z uszu do mózgu i być poddane obróbce aby zrozumieć treść ukrytą za zlepkiem wyrazów.
-Ty jak coś pierdolniesz to nie wiadomo śmiać się czy płakać.
-Zależy czy jesteś optymistą czy pesymistą.
-Co?
-Zależy...
-Słyszałem, ale co to ma do rzeczy?
Spojrzałem się na niego jak na idiotę.
-Optymista się śmieje , pesymista płacze. -Chwila ciszy, niemal widać jak elektrony buzują po szarych komórkach podczas procesów myślowych...
-Ty to masz odpowiedź na wszystko?
-Prawie.
-To było retoryczne pytanie głupku.
-Wyzywanie rozmówcy świadczy o braku solidnych argumentów słownych. - Zagotował się. Myślałem że walnie mnie tymi wszystkimi raportami. Uratowało mnie że rozejrzał się po pokoju. Przy takiej ilości świadków ciężko byłoby mu się wyjaśnić przed kadrami z przemocy fizycznej do podwładnych.
-Raport na 16.
-Jak zawsze. - Choć zawsze to dopiero rano jak dziś. Po minucie odkręcił się i wyszedł. Stwierdził że nie wygra potyczki słownej.


cdn...



No comments:

Post a Comment